Po wielu trudach, korzystając ze zgromadzonej wody dotarli wreszcie do skalnej ściany, oznaczającej koniec upału, gdyż skutecznie osłaniała od słońca oraz koniec pragnienia, gdyż w zagłębieniach między skałkami można było znaleźć odrobiny wody. Przede wszystkim jednak oznaczającej koniec pustyni, gdyż u stóp skał znać było na pisaku ślady stóp, a skoro ktoś tędy chadzał, to z pewnością w jakiś sposób się tu dostał. Bobi i Jose poszli po śladach i natrafili na wejście do niewielkiej, zakończonej drewnianymi drzwiami groty. Drzwi nie były trudne do sforsowania, a tuż za nimi był wyciosany korytarz prowadzący najpierw wgłąb a później ku górze. Kończył się solidną żelazną klapą w suficie - z tą już nie pójdzie tak łatwo. Walenie w klapę powodowało tylko głuchy odgłos, a przecież jak wskazywały ślady ktoś tędy chodził. Chwile mijały i kiedy do świadomości wędrowców zaczęło docierać, że być może przyjdzie im czekać aż ktoś w końcu będzie chciał przejść na drugą stronę, klapa otworzyła się z cichym skrzypnięciem. Wspięli się więc i pojedynczo wywindowali na górę. Natychmiast zalało ich słońce, co skutecznie uniemożliwiało patrzenie w górę, a to właśnie z góry dobiegły ich słowa "rzućcie broń, jeśli wam życie miłe". Cóż było robić, gdy przyzwyczajający się do blasku wzrok ujawnił, że stoją na dnie areny o pionowych ścianach, klapa w podłodze właśnie się zamknęła, a dokoła, powyżej ich głów znajduje się kliku ludzi ze skierowaną w ich stronę bronią. Rzucili broń i poddali się szeregowi testów, które miały podobno udowodnić, że są ludźmi, a nie "tworami pustyni". Jak się okazało nie bez powodu. Gdy procedura dobiegła końca, powitano ich w Hills of Santa Rosa, a przewodniczącym komitetu powitalnego okazał się ksiądz, który bezpośrednio do sutanny przypiętą miał gwiazdę szeryfa. Gdy spostrzegł wzrok Bobiego wzruszył tylko ramionami. "Takie miejsce, takie czasy" Skwitował.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz