sobota, 27 sierpnia 2011

Justice 2

Długo w Santa Fe nie zabawili. Zaraz po przyjeździe okazało się, że ich droga znów prowadzi do Justice. Tym razem za sprawą znanego zabijaki - Petera Greena. Green właśnie opanował miasto, a ostatni telegram od szeryfa Many'ego nie napawał optymizmem. Faktycznie - z punktu widzenia strategii Justice było wręcz idealną kryjówką. Z daleka od głównych szlaków, odwiedzana tylko przez wozy przywożące żywność i narzędzia a wywożące upioryt. Pozornie nikt się tym miejscem nie interesuje. Jednego tylko Green nie przewidział - posiadało telegraf, a nasi bohaterowie byli tylko o 4 dni drogi stamtąd.
Mieli właśnie wyruszyć, gdy zbliżył się do nich młody mężczyzna w bardzo eleganckim ubraniu i z równie eleganckim rewolwerem w kaburze. "Panie Bobi Good" zaczął, "uraził Pan wczoraj kobietę mojego życia i żądam satysfakcji. Albo przeprosi Pan tą damę, albo będziemy się strzelać i później ją Pan przeprosi". Bobi pomyślał, że nijak nie pamięta, żeby poprzedniego wieczora uraził jakąś damę,. Ba, nie pamięta nawet spotkania z damą, ale przyznać trzeba, że kilka wydarzeń nocy pamiętał jak przez mgłę, więc na wszelki wypadek nie dyskutował. Strzelać też nie miał ochoty, gdyż w głowie jeszcze trochę mu szumiało a osobiście uważał pojedynki o świcie za przereklamowane. "Gdzie ta dama?" odparł i ruszył za młodzieńcem w strone saloonu. Kobiet faktycznie było tam kilka i Bobi musiał zaczekać, aż wskazana mu zostanie właściwa. Podszedł do panienki ubranej nieco frywolnie, szczególnie jak na wczesną porę, skłonił się nisko i wzorem bogato urodzonych powiedział "Najmocniej przepraszam, jeśli uchybiłem czci Panny. Raczę prosić o wybaczenie." Panna uśmiechnęła się, wzruszyła ramionami i skineła głową. Jak się później okazało młodzian miał nieszczęście zakochać się w jednej z pracownic przybytku, który mieścił się nad saloonem, a nosił wdzięczną nazwę "U Madamme" i średnio trzy razy w tygodniu wyzywał jakiegoś kowboja. Nie wszyscy mięli do tych spraw tak pobłażliwy stosunek jak Bobi Good, więc chłopak miał szczęście, że jeszcze żył.
Do Justice ruszyli nie sami - szeryf oddelegował do tej roboty swoją grupę pościgową, czyli swoich dwóch meksykańskich tropicieli. Przy wyjeździe z miasta dołączył do nich także zakochany młodzian, który przedstawił się jako Sly Getwick. Dodał nawet, że z "tych" Getwicków, ale nikomu to nic nie powiedziało.
Przybyli w południe, ale obóz rozbili na skałach, które wskazali im przewodnicy, a z których mogli bezpiecznie obserwować miasto. Cisza i spokój. Jednak wieczorem górnicy wracający z kopalni zamiast udać się do saloonu od razu porozchodzili sie do domów. Wjazdu do miasta chyba nikt nie pilnował. W środku nocy przekradli się między zabudowania i zaczęli zaglądać przez okna - najpierw do aresztu, następnie do saloonu a w reszcie do prywatnych domów. Ani żywego ducha. A przecież wieść głosiła, że Green tu jest. Jak na złość w ciemnościach nie można było ani zauważyć niczego więcej, ani nikogo przepytać, więc postanowili się rozdzielić.  Dopiero po dłuższym czasie pojawił się kowboj, ewidentnie robiący obchód. Przystanął przy studni i zapalił skręconego uprzednio papierosa. W błysku zapałki dało się dostrzec jego twarz, lecz pomimo listów gończych bandy Greena, tej twarzy nie dało się do żadnego dopasować. Albo to zupełnie inna banda, albo ktoś nowy. Kiedy Bobi przypatrywał się palaczowi, przykucnięty za starymi beczkami na tyłach saloonu, usłyszał chrzęst kamyków pod ciężkimi buciorami. Ktoś nadchodził z głębi uliczki i sądząc po odgłosach musiał to być kawał chłopa. Zatrzymał się tuż obok Rewolwerowca i krzyknął na kompana, żeby dać mu znać w którym miejscu się znajduje, by uniknąć kosztownej w skutkach pomyłki, po czym wyszedł na plac przy studni. Korzystając z okazji Bobi wycofał się i ukrył za załomem ściany najbliższego budynku. Nie zauważył jednak innego członka patrolu, który właśnie zapinał spodnie. Tak właśnie zastał go Bobi - z rękami na pasku. Zaskoczony mężczyzna sięgnął po broń, lecz w tej czynności mało kto dorówna refleksem naszemu rewolwerowcowi, toteż pojedynczy wystrzał oznajmił koniec jego żywota. "Nigdy nie sięgaj po broń jako pierwszy" syknął tylko przez zęby Bobi i pognał tam, gdzie spodziewał się ujrzeć towarzyszy pechowego kowboja. Istotnie - pozostali nadal stali przy studni, teraz już z rewolwerami w dłoniach i badawczo lustrowali otaczające ich zabudowania, gdy z mroku wyłoniła się sylwetka szeryfa McCougana. "Szeryf Federalny McCougan. Rzućcie Broń" powiedział tylko, a dwaj bandyci natychmiast wymierzyli w niego. Tu jednak znów się przeliczyli, gdyż w ciemności zaułka Bobi Good już trzymał ich na muszkach swoich dwu sześciostrzałowców, z których jeden nadal jeszcze dymił. Przed kolejnym uderzeniem serca rozległ się huk, ciężko powiedzieć ilu oddanych w jednej chwili wystrzałów, gdyż Sly, kryjący się do tej pory w zaułku po drugiej stronie placu także dołączył się do kanonady i oba ciała w konwulsjach padły na ziemię. "Poślę Cię w diabły" usłyszał Bobi za sobą, razem z charakterystycznym dźwiękiem odciąganego kurka jednotaktowego rewolweru. Uskoczył w ostatniej chwili koziołkując i wzniecając tuman kurzu. Kula o włos minęła jego obojczyk i utkwiła we framudze drzwi. Bill McCougan w tym czasie biegł ile sił, by dobiec pod balkonik saloonu i zejść z pola widzenia mężczyźnie, który właśnie pojawił się w jednym z okien. Na szczęście dla szeryfa napastnik uprzednio zapalił światło, ujawniając tym samym swoje położenie. Z pozycji za filarem szeryf oddał dwa czy trzy strzały w stronę okna, po czym nieszczęśnik w bardzo malowniczy sposób spadł, roztrzaskując podczas upadku barierkę balkonu. Meksykańscy przewodnicy w tym czasie zajęli się wartami, które nadeszły od strony kopalni.  Bobi nie miał tyle szczęścia. Po udanym uniku znalazł się między młotem a kowadłem, gdy z ostrzelanych drzwi wyłonił się kolejny drab, a kule zaczęły świstać niebezpiecznie blisko załomu, za który uskoczył. "Teraz albo nigdy" pomyślał i wystawił zza załomu lufę rewolweru, naciskając spust tak długo, aż ciche kliknięcie oznajmiło brak amunicji. Ten dźwięk najwyraźniej zachęcił napastnika do wtargnięcia za załom, a Bobi tylko na to czekał. Mając ostatnie dwie kule w drugim rewolwerze oddał jeden celny strzał, studząc na zawsze zapał zbira. Ostatnim nabojem dobił trafionego na ślepo w kolano kowboja i kucnął, żeby przeładować broń. Nagły ruch spowodował, że ręka mu zadrżała a kule wysypały się w pył ulicy. Na szczęście to tylko szeryf McCougan i Sly Getwick pojawili się w polu widzenia trzymając na muszkach samego Petera Greena. Gdy Bobi wyszedł na placyk z naładowaną już bronią, okazało się, że za przykładem szefa, trzech innych bandytów rzuciło broń i leżąc czekali na zakucie w łańcuch, który na tą okazję został wywleczony z aresztu. Od strony kopalni nadeszli meksykanie - Alonso podtrzymywał postrzelonego w brzuch Sancho. Rana nie wyglądała na poważną, a sam ranny pomachał ku nim lufą winchestera. Bobi odetchnął. Kolejny raz obeszło się bez długiej rekonwalescencji. Mimo, że było blisko.
Niestety Sancho nie miał tyle szczęścia - pomimo opieki lekarskiej zmarł niedługo później.
Many

środa, 24 sierpnia 2011

Justice

Justice miało kłopoty - to nie ulegało wątpliwości. W tym małym, górniczym miasteczku nigdy nic się nie działo, a tu nagle aż zawrzało. Przede wszystkim za sprawą pieniędzy, które mimo że transportowane do Santa Fe przez szeryfa federalnego McCougana, w obstawie Bobiego Good, dziwnym trafem zniknęły podmienione na bezwartościowe kawałki papieru. Tymczasem szeryf Justice informował telegraficznie, że w jego małej osadzie pojawił się osobnik, rysopisem pasujący do karciarza poznanego przez naszych bohaterów w De Mess, który szastał dużymi sumami na lewo i prawo. Czując pismo nosem bohaterowie udali się w góry i dotarli do Justice. Nic specjalnego - ot kilka domów, sklep i saloon, który oblężenie przeżywał tylko w trakcie zmian szychty. No i oczywiście kopalnia. Justice powstało jako kopalnia srebra, ale od jakiegoś czasu wydobywano tutaj coś dużo cenniejszego - złoża upiorytu odkryto tu stosunkowo niedawno, a ich eksploatacja okazała się prawdziwym renesansem Justice. Trzy zmiany po dwudziestu górników dzień i noc drążyło skały i wydobywało na powierzchnie cenny minerał, transportowany później do Santa Fe, Albuquerque i jeszcze dalej. Udali się do saloonu, który stanowił centrum życia towarzyskiego, niestety jedynie w czasie tuż po i tuż przed zmiana w kopalni. Górnicy spotykali się tutaj na jedno piwo przed pójściem do kopalni i niejedną szklaneczkę whisky po powrocie z pracy. Na cały pozostały czas saloon pustoszał. Nie odstraszyło to jednak naszych stróżów porządku (bo za stróża prawa Bobi niezmiennie się obrażał) i już po chwili od przyjazdu Biesiadowali wraz z miejscowym szeryfem. Szeryf Many był niskim, wąsatym staruszkiem, nieco już grubszym i łysiejącym pod za małym kapeluszem. Był za to przyjazny i bardzo pomocny. Polecił zaczekać do wieczora - to wtedy pojawiał się tutaj domniemany złodziej.
Faktycznie - wieczorem, gdy saloon ożył na jakiś czas po zmianie w kopalni, dobrze ubrany jegomość pojawił się w saloonie. Miał też ze sobą obiecująco wyglądającą torbę. Jak przystało na przedstawiciela swej profesji, Szeryf McCougan dopadł go natychmiast i krzycząc "rzuć broń" (broń znalazła się w ręku nieznajomego nie wiedzieć kiedy) próbował powalić go na stół. Wtedy to stała się rzecz niewiarygodna - nieznajomy wyprężył się, w jego dłoni błysnęło kilka kart do gry a szeryf nieskutecznie próbując złapać oddech upadł na podłogę. Bobi Good, stojący przy wejściu do saloonu wyciągnął broń, ale nieznajomy już skoczył za stojące w rogu pianino. Gdy rewolwerowiec dopadł tej kryjówki, za pianinem nie było już nikogo, jedynie na zewnątrz rozległ się pojedynczy wystrzał. To Many, stojący przed wejściem oddał strzał do uciekającej sylwetki. Nie był to idealny strzał, ale wystarczył, żeby postać upuściła trzymaną torbę, zanim skryła się w cieniu. Pieniądze zostały odzyskane, niestety sprawcy kradzieży nie ujęto.
W drodze do Santa Fe bohaterowie bezskutecznie próbowali dociec jaką to siłą złoczyńca im się wymknął. W jaki sposób obezwładnił szeryfa i przeniknął przez ścianę budynku? To zagadka, którą trzeba będzie rozwikłać w przyszłości.

wtorek, 16 sierpnia 2011

Wprowadzenie

Intencja szeryfa była dość jasna - ścigał on bandytów z urzędu. Już od kilku dni zmniejszał dystans, ale bandyci właśnie wjechali w góry, gdzie tropić ich będzie znacznie trudniej. Bobi Good miał do złoczyńców bardziej osobistą sprawę - otóż uprowadzili oni siedmioletnią córeczkę wdowy Hastings. Na nieszczęście Bobi Good przejeżdżał obok rodzinnej farmy Hastingsów dzień po tym, jak mała Lucy została porwana. Nie zwlekając więc ruszył za bandytami. W ten oto sposób na przełęczy, w pełnym galopie zrównały się konie Billa McCougana oraz Bobiego Good.
Na polankę wypadli równocześnie. Zrębowisko otwierało przed nimi widok na szeroki pas zaściełany zwalonymi pniami oraz chatę drwali. Z drugiej strony chaty była droga, którą drewno transportowane było w kierunku nowo powstającej linii kolejowej - rozbudowy kolei "Santa Fe & El Paso Co.". Jako że pnie dawały dobrą osłonę bohaterowie kryjąc się za nimi zaczęli podkradać się w stronę chaty, obok której widoczne były spienione konie bandytów. Gdy padły pierwsze strzały szeryf dopadał właśnie ściany budynku, Bobi Good zaś stał na otwartej przestrzeni, na szczęście od tej strony budynku, gdzie okien nie było. Były tam tylko solidne, drewniane drzwi. Szybka ocena zamka pozwoliła podjąć natychmiastową decyzję. Bobi taranem wpadł do środka, dzierżąc w dłoniach rewolwery i oddając cztery celne strzały w trzech z czterech stojących w środku złoczyńców. Czwarty usiłował właśnie ustrzelić szeryfa przez przeciwległe drzwi aż do momentu, w którym lufa rewolweru pokazała się pod samym daszkiem i celny strzał pozbawił napastnika przytomności. Pozostali napastnicy poddali się w chwili, gdy Bobi Good wyciągnął dziewczynkę z małej piwniczki, służącej do przechowywania zapasów. Znalazł tam też worek z charakterystycznym symbolem dolara wymalowanym czarną farbą. Teraz wystarczyło sprowadzić łotrów z gór i oddać w ręce stróżów prawa w Santa Fe, skąd przetransportowani zostaną do Dodge City. Droga wiodła przez niewielkie miasteczko "De Mess", do którego bohaterowie dotarli późnym wieczorem i w związku z tym postanowili zostać na noc. Bandytów umieszczono w piwniczce saloonu. Rano, jako że miasteczko słynęło z dobrego kowala, a koń szeryfa zgubił podkowę podczas pościgu postanowili oddać wszystkie konie (i ich podkowy) do sprawdzenia i naprawienia. Dzień mijał beztrosko na niezobowiązujących rozmowach z tamtejszym szeryfem, od rana do wieczora pijącym whisky, co jednak nie odbierało mu ani celnego oka ani trzeźwego osądu sytuacji. Wieczorem konie były gotowe, ale że na noc się nie wyrusza, bohaterowie zostali na jeszcze jedną noc. Tego wieczora w saloonie było gwarno - dodatkowi goście w saloonie, robiąc sporo hałasu rozgrywali "towarzyską" partyjkę pokera. Znudzony i rozleniwiony Bobi Good zszedł na dół, żeby dołączyć do gry. Trzeba przyznać, że nie był hazardzistą i w niedługim czasie zaczął przegrywać. Raz tylko udało mu się ograć eleganckiego mężczyznę, który zaraz potem zniknął na górze, by po jakimś czasie pojawić się z butelką porządnej whisky, co skusiło na grę nawet zatwardziałego przeciwnika takich rozgrywek - szeryfa McCougana. Grali do czasu osuszenia butelki czyli, jako że było ich pięciu, nie długo. Rano, z szumem w głowach i uszczupleni o jednego jeńca, który podczas próby ucieczki został zastrzelony przez miejscowego szeryfa, ruszyli dalej.
W Santa Fe przekazali zarówno złoczyńców jak i konie miejscowym funkcjonariuszom i rozdzielili się. Szeryf pozostał składać raport i czekać na odpowiedź od telegrafisty, Bobi natomiast ruszył na farmę Hastingsów, słusznie przypuszczając, że nie ma potrzeby by wdowa jeszcze dłużej zamartwiała się utratą córki. Trzeba było widzieć jej radość. Nie często zdarza się, że utracony w takich okolicznościach członek rodziny wraca w pełnym zdrowiu. Usatysfakcjonowany dobrze wypełnionym obowiązkiem Bobi Good wrócił do Santa Fe, by dowiedzieć się nowych, zaskakujących wieści, o których w kolejnej części zatytułowanej "Justice".

niedziela, 14 sierpnia 2011

Bohaterowie

Na początku warto przedstawić Bohaterów. Otóż początkowo bohaterów było 2:
Bobi Good - Oburęczny rewolwerowiec. Właściwie Robert Good, nazywany "Bobi" przez swojego mentora, który także przyczynił się do powyższej pisowni. Bobi Good, w momencie w którym go poznajemy był już dość sławny na Dziwnym Zachodzie. Opinię miał dobrą, gdyż grzeszki młodości pozostały już daleko w tyle za 37-mio letnim bohaterem. Znany na południowym krańcu Stanów Zjednoczonych Ameryki jako godny zaufania i wywiązujący się ze wszystkich zobowiązań zawsze mógł liczyć na pracę i dobre słowo, także wśród stróżów prawa, co w tym fachu było rzadkością. Sława miała także złe strony. Gdziekolwiek pojawił się Bobi, tam szybko pojawiał się jakiś dzieciak, który chciał zyskać rozgłos dzięki pokonaniu znanego rewolwerowca, toteż Bobi miał na koncie pokaźną liczbę pojedynków. Charakteryzując tą postać nie można zapominać o najważniejszej cesze Bobiego. Otóż, Bobi był bohaterem do kwadratu. Niczym rycerz na białym koniu potrafił ratować damy z opresji, samemu narażając przy tym życie. Oczywiście nierzadko miał przez to kłopoty, gdyż przeciwnicy, dobrze znający Pana Good wykorzystywali tą cechę kiedy tylko mogli, by wciągnąć go w zasadzkę.
Drugą postacią pierwszoplanową naszej opowieści jest Szeryf Federalny Bill McCougan - postać na wskroś praworządna i oddana służbie sprawiedliwości. Prawdziwy stróż prawa, jakich niewielu na Dziwnym Zachodzie. Bill ponadto był przystojnym, dobrze wychowanym mężczyzną, który wzbudzał ciepłe uczucia w sercach wszystkich dam. Był niezłym tropicielem, a ścigani przez niego przestępcy drżeli na sam dźwięk jego nazwiska. Zadziwiająco wysoka skuteczność powodowała, że wśród szeryfów miejskich zawsze mógł liczyć na szczerą, oddaną pomoc, nierzadko poza swoją jurysdykcją, gdy zapędził się za jakimś wyjątkowo sprytnym bandytą. W końcu jego siedzibą było Dodge City, a to do czegoś zobowiązuje.
Ci właśnie dwaj mężczyźni spotkali się na bezdrożach w pogoni za grupką bandytów, którzy gnali przez prerię po napadzie na pociąg, przewożący wypłaty dla górników. Wspólny cel połączył ich losy w niegościnnym Nowym Meksyku, gdzieś na północ od Santa Fe...