Logan okazało się niewielkim miasteczkiem z jedną tylko uliczką, na dodatek ślepą, gdyż kończyła się drzwiami aresztu. Poza tym w mieście były dwa sklepy, w tym jeden z bronią, saloon z balwierzem, stacja dyliżansu wraz z budynkiem poczty, kościół oraz jeszcze dwa inne budynki. No i porządny zakład kowalski, zlokalizowany w pewnej odległości za miastem ze względu na uciążliwe stukanie i dzwonienie, które dobywało się z wnętrza.
Zaraz po rozsiodłaniu koni stało się jasne, że wydobycie Jeremiasza z aresztu, jak zaplanowali to sobie mężczyźni, nie będzie łatwe. Przed siedzibą szeryfa siedziało trzech zakapiorów, którzy za sam wygląd zasługiwali na odsiadkę. Do klap przypięte jednak mieli gwiazdki zastępców a w rękach nieprzyjemnie wyglądające strzelby. Każdy miał też przypasane po dwa rewolwery. Z takim arsenałem, nawet nie umiejąc strzelać byli w stanie narobić wiele szkód. Ale Bobi nie zakładał, że ci trzej nie umieli strzelać.
Wnętrze Saloonu wyglądało jednak bardziej zachęcająco. Przede wszystkim było tu dość czysto i Bobi ze zdumieniem stwierdził, że lokal odpowiada jego preferencjom. Piwo podane przez barmana także było nieco lepsze niż siki pite w podrzędnych spelunach w czasie całej podróży. Jose, przed którym stanęła niebawem szklaneczka tequili oraz miseczka z ostrą papryką, szybko także się odprężył. Gdyby nie czekające ich zadanie, wieczór mógłby się zapowiadać całkiem przyjemnie. Wiecie jednak jak to mówią - w takich chwilach zawsze musi się coś spier... zepsuć. I oto właśnie w takiej chwili w drzwiach staje elegancko ubrany rewolwerowiec, z wypolerowanymi peacemakerami i w modnym kapeluszu. To jeszcze nie było najgorsze. Najgorsze miało dopiero nadejść.
- Piwo dla wszystkich! Bobi Good jest w mieście. - Zakrzyknął gromko nowo przybyły a kilka osób z sali wzniosło pospieszny toast, żeby dopić trunki, które aktualnie stały przed nimi i zrobić miejsce na kolejne.
- Kto to jest? - Zapytał Bobi kiedy barman postawił przed nim kolejny pieniący się kufel.
- Widać ten cały Bobi. Opowiada właśnie przy barze o tym jak sam jeden ujął szajkę groźnych przestępców.
Tego było za wiele. Prawdziwy Bobi wstał i podszedł do baru, gdzie obok opowiadającego zebrał się już spory tłumek. Przysłuchiwał się przez chwilę opowieści, gdzieś już jakby znanej, po czym odciągnął rewolwerowca na stronę.
Jose siedział przy stoliku. Przyjemne ciepło wypitej tequili wypełniało go, mimo że w głowie jeszcze nie czuł charakterystycznego szmerku. I miał go nie czuć. Przecież mają uwolnić Jeremiasza. Dzisiaj. Bobi stanowczo nakazał wstrzemięźliwość. Jedna szklaneczka i koniec. Ale było tak przyjemnie. Przymknął oczy. Po chwili wokół jakby trochę ucichło. Otworzył jedno oko, później drugie... W saloonie pozostał tylko barman. Skoczył na równe nogi i podszedł do baru.
- Co się dzieje? - Zapytał nieprzytomnie.
- Pojedynek. - Odparł Barman ruszając do drzwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz