środa, 24 sierpnia 2011

Justice

Justice miało kłopoty - to nie ulegało wątpliwości. W tym małym, górniczym miasteczku nigdy nic się nie działo, a tu nagle aż zawrzało. Przede wszystkim za sprawą pieniędzy, które mimo że transportowane do Santa Fe przez szeryfa federalnego McCougana, w obstawie Bobiego Good, dziwnym trafem zniknęły podmienione na bezwartościowe kawałki papieru. Tymczasem szeryf Justice informował telegraficznie, że w jego małej osadzie pojawił się osobnik, rysopisem pasujący do karciarza poznanego przez naszych bohaterów w De Mess, który szastał dużymi sumami na lewo i prawo. Czując pismo nosem bohaterowie udali się w góry i dotarli do Justice. Nic specjalnego - ot kilka domów, sklep i saloon, który oblężenie przeżywał tylko w trakcie zmian szychty. No i oczywiście kopalnia. Justice powstało jako kopalnia srebra, ale od jakiegoś czasu wydobywano tutaj coś dużo cenniejszego - złoża upiorytu odkryto tu stosunkowo niedawno, a ich eksploatacja okazała się prawdziwym renesansem Justice. Trzy zmiany po dwudziestu górników dzień i noc drążyło skały i wydobywało na powierzchnie cenny minerał, transportowany później do Santa Fe, Albuquerque i jeszcze dalej. Udali się do saloonu, który stanowił centrum życia towarzyskiego, niestety jedynie w czasie tuż po i tuż przed zmiana w kopalni. Górnicy spotykali się tutaj na jedno piwo przed pójściem do kopalni i niejedną szklaneczkę whisky po powrocie z pracy. Na cały pozostały czas saloon pustoszał. Nie odstraszyło to jednak naszych stróżów porządku (bo za stróża prawa Bobi niezmiennie się obrażał) i już po chwili od przyjazdu Biesiadowali wraz z miejscowym szeryfem. Szeryf Many był niskim, wąsatym staruszkiem, nieco już grubszym i łysiejącym pod za małym kapeluszem. Był za to przyjazny i bardzo pomocny. Polecił zaczekać do wieczora - to wtedy pojawiał się tutaj domniemany złodziej.
Faktycznie - wieczorem, gdy saloon ożył na jakiś czas po zmianie w kopalni, dobrze ubrany jegomość pojawił się w saloonie. Miał też ze sobą obiecująco wyglądającą torbę. Jak przystało na przedstawiciela swej profesji, Szeryf McCougan dopadł go natychmiast i krzycząc "rzuć broń" (broń znalazła się w ręku nieznajomego nie wiedzieć kiedy) próbował powalić go na stół. Wtedy to stała się rzecz niewiarygodna - nieznajomy wyprężył się, w jego dłoni błysnęło kilka kart do gry a szeryf nieskutecznie próbując złapać oddech upadł na podłogę. Bobi Good, stojący przy wejściu do saloonu wyciągnął broń, ale nieznajomy już skoczył za stojące w rogu pianino. Gdy rewolwerowiec dopadł tej kryjówki, za pianinem nie było już nikogo, jedynie na zewnątrz rozległ się pojedynczy wystrzał. To Many, stojący przed wejściem oddał strzał do uciekającej sylwetki. Nie był to idealny strzał, ale wystarczył, żeby postać upuściła trzymaną torbę, zanim skryła się w cieniu. Pieniądze zostały odzyskane, niestety sprawcy kradzieży nie ujęto.
W drodze do Santa Fe bohaterowie bezskutecznie próbowali dociec jaką to siłą złoczyńca im się wymknął. W jaki sposób obezwładnił szeryfa i przeniknął przez ścianę budynku? To zagadka, którą trzeba będzie rozwikłać w przyszłości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz