Sen był dla Bobiego wydarzeniem...
Śniło mu się, że znajduje się na statku - starym okręcie z dwoma masztami, na których nad czerwonymi żaglami łopotała piracka bandera. Czuł nawet na twarzy słoną wilgoć odbijających się o skały fal, kiedy wpływali w waski przesmyk. Już po chwili, wznosząc się na fali zrównali się ze stanowiskiem ogniowym umiejscowionym w jaskini na zboczu. Dwie armaty oddały salwę i Bobi ujrzał, jak kilku załogantów jego okrętu jest rozrywanych na kawałki a strzępy mięsa wpadają do wody. To nie były żarty. sięgnął do pasa, ale zamiast rewolwera znalazł tam staromodny pistolet nabijany czarnym prochem. odciągnął kurek, w skupieniu podsypał prochu na panewkę i pociągnął za cyngiel. Huk był nie do zniesienia. Najgorsze było jednak to, że spowił go obłok szaro błekitnego dymu, całkowicie zasłaniając widoczność. Zaczął kaszleć, po twarzy płynęły mu łzy. Nie widział czy kogoś trafił. Po kolejnym spadaniu okręt trafił znów na fale i zaczął się wznosić. Gdy obłok się rozwiał Bobi zobaczył otwór lufy armaty tak bardzo blisko przed twarzą. Płomień urósł...
... a Bobi się obudził. Z krzykiem. Siłą rzeczy obudził się także Jose. W samą porę - był już najwyższy czas na napełnianie bukłaków i manierek. Bobi sięgnął do swoich rzeczy i spostrzegł, że w miejscu, w którym leżą jest niewielka szpara w podłodze. Niewielka, ale wystarczająca, by włożyc w nią ostrze myśliwskiego noża. Podważył i po chwili obracał w rękach niewielkie zawiniątko. Jose zainteresował się znaleziskiem i zaczął rozwijać pakunek. Wewnątrz był staroświecki pistolet ze snu Bobiego, a ponadto kilka kul i sztylet z czaszką na rękojeści. Typowo piracki oręż.