piątek, 27 stycznia 2012

Pojedynek

Pierwszą rzeczą, jaką ujrzał Jose po wyjściu na placyk przed Saloonem, był tłumek podążający za miasto w deszczowy wieczór. Na czele tłumu kroczył Bobi Good i drugi, nieznany Jose bliżej rewolwerowiec. Co ważne, z tyłu pochodu kroczył szeryf, a trzech uprzednio stojących przed aresztem zbirów szło obok. 
"Teraz albo nigdy" pomyślał Jose i wpadł jak burza do saloonu, żeby zgarnąć stojącego przy krześle obrzyna. Dozbrojony biegiem rzucił się w kierunku aresztu, szczęśliwie znajdującego się po przeciwnej stronie miasteczka niż zaczynający się właśnie pojedynek. Właśnie zaczynało błyskać, kiedy Jose sforsował frontowe drzwi i natknął się na wielkiego jak góra osiłka stojącego w ciasnym przedsionku. Jako, że ten uzbrojony był w groźnie wyglądającą strzelbę, Jose nie wahał się i jednym celnym strzałem obalił przeciwnika. Przeskakując nad olbrzymim cielskiem dostrzegł następnego zbira, który zdejmował właśnie z kołka pas z rewolwerami. Jose przymierzył i gdy tylko tamten wyszarpnął colta, nacisnął spust, po czym odrzucił bezużyteczną już broń i sam dobył rewolweru. Wkroczył do ciemnego pomieszczenia i wtedy padł strzał. Kula świsnęła koło ucha gdy Jose padał na drewnianą podłogę. Ułamek sekundy później kolejny strzał odłupał drzazgi tuż obok prawej dłoni Jose i meksykanin przetoczył się po podłodze aż za niską ladę, za którą najwyraźniej czaił się napastnik. Niewiele myśląc przełożył rękę ponad balustradę i strzelił dwa razy, po czym zerwał się i jednym susem przesadził przeszkodę, stając oko w oko ze skulonym w tej chwili zastępcom szeryfa ściskającym dłonią rozszarpane udo. Pomimo odniesionych obrażeń nie chciał jednak się poddać, więc Jose obezwładnił go szybkim ciosem kolby, rozbroił i ruszył korytarzem. Do pomieszczenia z celami dotarł już bez przeszkód, jednak w samym pokoju w ostatniej chwili uskoczył przed pociskiem, który w tym samym momencie rozłupał górną deskę framugi drzwi w miejscu, gdzie Jose miał w tym samym wydawało by się momencie głowę. Następne sekundy potoczyły się jak lawina i wiele rzeczy wydarzyło się na raz. Jose z okrzykiem na usta wbiegający do pomieszczenia, jego przeciwnik ukryty za progiem strzelający raz za razem w światło drzwi, zbłąkane kule krzeszące iskry odbijając się o stalowe kraty jedynej celi i głuchy odgłos padającego ciała. Dopiero po chwili Jose zobaczył leżącego wroga i zrozumiał co się stało. Przeciwnik leżał na posadzce z rozoraną pociskiem klatką piersiową i szybko dyszał. Gdyby nie zasłonięta twarz, Jose musiałby go dobić, ale w tym świetle nie ma szans na bycie rozpoznanym. Porwał klucze z biurka i nic nie mówiąc otworzył drzwi celi, wypuszczając ubranego na czarno chudzielca. Razem wybiegli frontowymi drzwiami, a Jose zdążył nawet podnieść swoją porzuconą wcześniej broń.
- Uciekaj! - Rzucił Jose, a sam pognał w stronę saloonu, bo widać już było wracający do miasta tłumek. Ledwo zdążył usiąść przy stoliku i położyć głowę na stoliku pomiędzy szklaneczkami, kiedy do saloonu wszedł barman. 
- Twój przyjaciel został ranny chłopcze. Jest przed wejściem. Może do niego wyjdziesz?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz