piątek, 20 lipca 2012

Hills of Santa Rosa i Santa Rosa

Pobyt w górskiej osadzie nie był długi. Regeneracja sił, odrobina hazardu, odsprzedaż przedsiębiorczemu barmanowi części znalezionych na pustyni przedmiotów oraz sprawdzenie map zabrało ledwie dwa dni i przyjaciele wyruszyli w drogę przez drewnianą bramę z drugiej strony osady. Droga na dół nie była męcząca i dwie godziny później znajdowali się już na równinie a po kolejnej godzinie drogi dotarli do Santa Rosa - właściwego miasteczka od którego górska osada zapożyczyła nazwę. Tam postanowili zrobić właściwe zakupy, zaczynając oczywiście od koni. Cały czas pamiętali o przesyłce, którą mają dostarczyć, jednak kiedy Jose spotkał daleką kuzynkę Marię, która zaprosiła go na uroczystość zaręczyn odbywającą się na pobliskim rancho, nie opierał się długo, tylko odszukał Bobiego, żeby poinformować go o zaproszeniu.
Znalazł go w Saloonie, gdzie zebrał już spory tłumek słuchaczy opowiadając swoje przygody na Martwych Ziemiach. Jose przerwał opowieść, by przekazać przyjacielowi nowinę, która modyfikuje ich dalsze plany, jednak sposób w jaki to zrobił spowodował, że wszyscy obecni poczuli się zaproszeni na fiestę. Na szczęście Bobi zachował się przytomnie uprzedzając, że to ważna uroczystość, na którą nie należy przybywać z pustymi rękami, co poskutkowało, że do hacjendy wyruszyli w towarzystwie dwudziestu zabijaków i rewolwerowców, ale każdy z nich wiózł pokaźny podarek dla młodej pary narzeczonych.

wtorek, 17 lipca 2012

Konec Pustyni

Po wielu trudach, korzystając ze zgromadzonej wody dotarli wreszcie do skalnej ściany, oznaczającej koniec upału, gdyż skutecznie osłaniała od słońca oraz koniec pragnienia, gdyż w zagłębieniach między skałkami można było znaleźć odrobiny wody. Przede wszystkim jednak oznaczającej koniec pustyni, gdyż u stóp skał znać było na pisaku ślady stóp, a skoro ktoś tędy chadzał, to z pewnością w jakiś sposób się tu dostał. Bobi i Jose poszli po śladach i natrafili na wejście do niewielkiej, zakończonej drewnianymi drzwiami groty. Drzwi nie były trudne do sforsowania, a tuż za nimi był wyciosany korytarz prowadzący najpierw wgłąb a później ku górze. Kończył się solidną żelazną klapą w suficie - z tą już nie pójdzie tak łatwo. Walenie w klapę powodowało tylko głuchy odgłos, a przecież jak wskazywały ślady ktoś tędy chodził. Chwile mijały i kiedy do świadomości wędrowców zaczęło docierać, że być może przyjdzie im czekać aż ktoś w końcu będzie chciał przejść na drugą stronę, klapa otworzyła się z cichym skrzypnięciem. Wspięli się więc i pojedynczo wywindowali na górę. Natychmiast zalało ich słońce, co skutecznie uniemożliwiało patrzenie w górę, a to właśnie z góry dobiegły ich słowa "rzućcie broń, jeśli wam życie miłe". Cóż było robić, gdy przyzwyczajający się do blasku wzrok ujawnił, że stoją na dnie areny o pionowych ścianach, klapa w podłodze właśnie się zamknęła, a dokoła, powyżej ich głów znajduje się kliku ludzi ze skierowaną w ich stronę bronią. Rzucili broń i poddali się szeregowi testów, które miały podobno udowodnić, że są ludźmi, a nie "tworami pustyni". Jak się okazało nie bez powodu. Gdy procedura dobiegła końca, powitano ich w Hills of Santa Rosa, a przewodniczącym komitetu powitalnego okazał się ksiądz, który bezpośrednio do sutanny przypiętą miał gwiazdę szeryfa. Gdy spostrzegł wzrok Bobiego wzruszył tylko ramionami. "Takie miejsce, takie czasy" Skwitował.