środa, 4 stycznia 2012

Oddalona Wspólnota

Droga z Clayton biegła na południe, a świadomość wydarzeń dnia poprzedniego sprawiła, że bohaterowie chcieli jak najszybciej pozbyć się skrzyneczki, inkasując zapłatę. Około południa zorientowali się, że są śledzeni przez grupę jeźdźców i nie chcąc sprawdzać jakie tamci mają zamiary, zboczyli z traktu i zniknęli pomiędzy zadrzewionymi wzgórzami. Dróżka, na którą natrafili przywiodła ich do niewielkiej, znajdującej się na odludziu osady, zamieszkałej przez społeczeństwo amickie. Jak przystało na dobrych gospodarzy, Bobi i Jose zostali przyjęci skromnie, ale z otwartymi ramionami. Nakarmiono ich i przygotowano posłania, żeby mogli wygodnie spędzić noc.
Rankiem Bobiego obudziły wystrzały. Zerwał się na równe nogi i uznając, że o tak wszesnej porze nie ma szans dobudzić młodego meksykanina, sam wyszedł z chaty. Strzały dobiegały z oddalonego od gospodarstwa pola, więc to właśnie tam się skierował. Z rewolwerem w ręce przeskoczył skupisko kamieni, najwyraźniej złożonych tu podczas oczyszczania pola podczas orki i znalazł się w niewielkiej dolince, gdzie oczom jego ukazał się nietypowy widok. Trzech mężczyzn w charakterystycznych spodniach na szelki stało obok siebie i przekazując sobie z ręki do ręki wysłużony karabin próbowało z odległości pięćdziesięciu metrów zestrzelić wiszący na linie worek. Bobi śmiało wmaszerował między nich. Wyglądali na spłoszonych, ale w odpowiedzi na jego pytanie wytłumaczyli, że ich przyjaciel pojechał do miasta i został tam zatrzymany pod jakimś pretekstem. Grozi mu powieszenie z ręki nieuczciwego szeryfa i obmyślają właśnie plan uwolnienia go. Skoro Bobi zna się na strzelaniu, to może mógłby ich nauczyć strzelać do liny, albo ma jakiś inny pomysł na wyciągnięcie Jeremiasza.
Niewiele myśląc, Bobi oddał dwa strzały w kierunku liny z trzymanego w ręce Peacemakera i... nie trafił. Nie zrażony tym spojrzał na mężczyzn.
- Trafiliście kiedyś? - zapytał.
- Nie...
- Ja też nie, więc możemy przestać sobie zawracać głowę tym sposobem wyjścia z sytuacji. Trzeba wymyślić coś innego. Jedziemy w tamtym kierunku, więc rozejrzymy się. Jeśli coś da się zrobić - zrobimy. Jeśli nie - wy też nie dalibyście rady.
Po krótkiej dyskusji, zapewnianiu o dozgonnej wdzięczności i sytym posiłku, na który składała się większa część zapasów należących do wspólnoty towarzysze ruszyli do Logan.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz