sobota, 26 listopada 2011

Droga do Justice

Droga na południe w towarzystwie Jose była dla Bobiego prawdziwym wyzwaniem. Rewolwerowiec zwykł wstawać o świcie, Meksykanin lubił się wysypiać. Bobi potrafił spędzić cały dzień w siodle, by pokonać jak największy odcinek trasy, Jose około południa zapadał w letarg, ogłaszał sjestę i odmawiał dalszej jazdy aż do późnego popołudnia. Biorąc to pod uwagę, fakt dogonienia podróżników wydawał się mocno niewiarygodne, a przecież Jose dokonał tego - dopadł kompanię tuż przed Dodge. Teraz natomiast nie spieszył się wcale, woląc rozkoszować się wolnością, oglądać nigdy nie widziane miejsca i chłonąc atmosferę podróży. Ponadto żujący tytoń i posiadający nieznośny nawyk dłubania przy tym w nosie młodzieniec zakosztował w mocnych trunkach, co powodowało, że każde miasteczko było od teraz powodem do świętowania. Jose spędzał wieczór przy tequili, pokrzykując co chwila swoje "fiesta, fiesta" i poszukując muzykantów oraz towarzyszy do kieliszka. Bobi, początkowo krzywo patrzył na te ekscesy - różnica pokolenia nie dawała się ukryć, po kilku dniach jednak począł pobłażliwie traktować meksykanina, a nawet zdarzało mu się uczestniczyć w wieczornych popijawach, choć jako profesjonalista pozostawał przytomny, w przeciwieństwie do Jose. 

Podróż jednak dopiero się zaczęła, bo na drodze tego niezwykłego tandemu znalazło się pierwsze duże miasto. Pierwsze, poza Santa Fe, które miał poznać Jose.